O słoweńskim winie pisze się w Polsce coraz częściej, co mnie niezmiernie cieszy. Tym bardziej, że część zachwytów nad słoweńskim winem dotyczy win z apelacji Dolina Vipavy (sł. Vipavska dolina). W końcu mieszkam w Dolinie i znam osobiście większość producentów tutejszego wina, a co więcej uważam, że jest to jeden z najlepszych winiarskich regionów w kraju. Zostawmy jednak nudne apelacje. Tym razem chciałbym opowiedzieć o winach spod Vipavy…
Na początku maja zostałem zaproszony na nietypową uroczystość w naszej gminie. Po 15 miesiącach kąpieli na powierzchnię miały zostać wyciągnięte wina zanurzone w nurcie rzeki Vipavy. Około 100 butelek lokalnych winiarzy zostało opuszczonych na dno rzeki z inicjatywy lokalnego stowarzyszenia płetwonurków. Nurkowie do współpracy zaprosili lokalnych producentów wina, a patronat nad całym przedsięwzięciem objął wójt naszej gminy.
Sam pomysł na zanurzanie wina na dnie zbiorników wodnych nie jest niczym nowym. Od czasu do czasu media donoszą o odkryciu na dnie mórz wraków starych okrętów z butelkami wina lub innego alkoholu w ładowniach. Butelki te osiągają zawrotne ceny na aukcjach, a próbujący trunków kiperzy mówią o wspaniałej kondycji znaleziska. Istnieją również piwnice, które celowo zatapiają kosze wypełnione winem na dna mórz, jezior czy rzek. Także w Słowenii jest to coraz popularniejsza metoda przyciągnięcia uwagi rozpieszczonych konsumentów. Nic dziwnego, że moda ta przyszła także do naszej Doliny. Nasza rzeka jest w miarę spokojna i wystarczająco głęboka do przeprowadzenia takiej akcji.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie podejrzewał przesady w zachwytach nad podwodną metodą starzenia wina. W końcu już niejedną opowieść i marketingowy chwyt musiałem przełknąć w ciągu ostatnich 8 lat pisania o winie. Zwykle takie historia zbywałem milczeniem i nie pozwalałem im zaistnieć na łamach swojego blogu. Choć czasem były także zaskoczenia, jak choćby przy degustacji wina musującego wykonanego w całkowitej ciemności. Pomny tego doświadczenia z niecierpliwością oczekiwałem na możliwość degustacji zatopionych win.
Zresztą nie tylko ja. Na nadbrzeżu zebrał się pokaźny tłum mieszkańców gminy. Panowie ubrani w pianki, butle i płetwy zniknęli w zielonkawej toni rzeki. Na szczęście miejsce, gdzie została zatopiona klatka z winami jest dość charakterystyczne. Nurkowie wybrali bowiem stary żelazny most w miejscowości Renče. Już po dziesięciu minutach poszukiwań jeden z nurków dał znać, że znalazł cenny ładunek. Klatka została podniesiona z dna za pomocą dmuchanej boi. Już z brzegu na pomoc przyszedł wóz strażacki z wysięgnikiem.
Butelki brudne od mułu nie wyglądały co prawda bardzo aromatycznie, ale już przy pierwszym łyku chardonnay z winnicy Mlečnik wiedziałem, że mam do czynienia z wyjątkowym winem. Było to solidnie zbudowane wino, bardzo aksamitne i okrągłe. Zachęcony pierwszym eksperymentem, udałem się do stoiska winnicy Bric. W końcu jest to mój sąsiad i jego wina znam naprawdę dobrze. Zan otworzył wino Abel: jedno z dna rzeki i drugie które dojrzewało w jego piwnicy. Różnica była uderzająca! Nie mogłem wręcz uwierzyć, że próbuję to samo wino.
Abel to bardzo udane wino pomarańczowe z winnicy Bric. Jest to kupaż lokalnych szczepów: rebula i pikolit. Co prawda pikolit stanowi jedynie 10% zawartości, ale jego obecność nadaje winu charakteru. Pikolit daje bowiem wina ciężkie, mocno zbudowane oraz z wysoką zawartością alkoholu. Rebula z kolei jest dużo delikatniejsza. Stanowi aksamitne tło dla wyrazistego towarzysza. Ze względu na swój charakter, rebula doskonale nadaje się do produkcji win pomarańczowych. Po dłuższej maceracji ziołowe aromaty typowe dla tego szczepu stają się bardziej wyraziste.
Przy porównaniu obu win okazało się, że Abel z dna rzeki była o wiele bardziej aksamitna, złożona, po prostu dojrzalsza. Aromaty zostały idealnie zrównoważone. Po każdym łyku łapczywie oblizywałem wargi. Na dolewkę niestety nie miałem co liczyć, chętnych było po prostu zbyt wielu.
Mój sceptycyzm zniknął i w jednej chwili stałem się fanem podwodnych win. Do tego stopnia, że wziąłem udział w licytacji charytatywnej i zakupiłem jedno z zatopionych win. Co prawda nie było tanie, ale następna taka okazja będzie dopiero za rok. Płetwonurkowie bowiem po wyciągnięciu win z zeszłego roku, zatopili pod mostem w Renčach kolejnych 100 win. Również w przyszłym roku będzie co degustować!
Aż mi ślinka pociekła i musiałem z lodówki sięgnąć po końcówkę rumuńskiego Szardnonaja „Čaluşari”. PS udało mi się kupić w wiejskim sklepiku na Zamojszczyźnie słoweńskie Chardonay za 24. Smak był jak za 12. Ale i tak miło.