Targi, konkursy i festiwale wina nie są moim żywiołem. W moim przekonaniu wina najlepiej degustuje się w piwnicy lub gospodarstwie producenta. Wielkie sale, mocne oświetlenie, wszechobecny hałas i tłumy przez które trzeba się przeciskać, skutecznie odzierają wino z aury wyjątkowości. Czasem jednak muszę odwiedzić jakąś imprezę winiarską. W końcu jestem jedynym polskim korespondentem-ochotnikiem ze Słowenii. Muszę więc trzymać gardło na winiarskim pulsie. Dlatego też postanowiłem odwiedzić Slovenski festival vin w Lublanie.

Tak się składa, że winiarskie ścieżki Słowenii krzyżują się w stolicy kraju, Lublanie. Choć w lublańskiej kotlinie nie rośnie winorośl, to samo miasto od dawna jest związane z winem. W roku 1987 otrzymało tytuł miasta wina i winorośli, nadawany przez Międzynarodową Organizację Winorośli i Wina (OIV). Było to uznanie miasta jako ośrodka handlu winem. W końcu to właśnie w Lublanie odbywał się najstarszy na świecie międzynarodowy konkurs winiarski i jedne z najstarszych targów wina.
Niestety, ostatnia edycja tych imprez miała miejsce w 2016 roku. Pozostawioną pustkę wypełnił Slovenski festival vin. Obok festiwalu VinDel w Mariborze jest to największa impreza winiarska w Słowenii. Oba festiwale to świetna okazja, żeby spróbować win wielu producentów z całego kraju. Właśnie przez swoje położenie w centrum, stołeczna impreza jest nawet lepsza, bo więcej jest winiarzy z zachodu kraju.

W tym roku w festiwalu wzięło udział 120 producentów, głównie ze Słowenii, ale były też niestrudzone reprezentacje z zagranicy. Chociaż słoweński rynek wina jest zalany domową produkcją, to zagraniczni producenci w dalszym ciągu próbują na niego wejść. Do niedawna w Słowenii sprzedawano głównie importowane wina z niższej półki. Zdarzały się także wina bardzo drogie. Jednak w ciągu ostatnich dwóch lat widać duży nacisk zagranicznych producentów także w średnim segmencie. Pojawił się nowy dystrybutor win, który trzon swojej oferty opiera na winach importowanych. Mistrz sommelierów został ambasadorem win włoskich, co wywołało niemałe poruszenie w całym kraju. A na największym portalu winiarskim zaczęły pojawiać się reklamy i artykuły o zagranicznych winach. To wszystko nie wpływa na spokojny sen słoweńskich producentów, a sytuacji nie poprawia kapryśna pogoda.

Ten rok był naprawdę trudny dla słoweńskiego winiarstwa. Wczesną wiosną wschód kraju został dotknięty silnymi ulewami, które spowodowały liczne osuwiska. Wielu winiarzy liczyło straty w setkach tysięcy euro. Ledwie zakończyły się sanacje poszkodowanych poboczy, przez kraj przetoczyły się kolejne burze, które często przynosiły ze sobą niszczycielskie gradobicia. Tym razem najbardziej dotknięty były regiony zachodnie. Deszczowe i dość ciepłe lato spowodowało, że mączniaki zaatakowały ze zdwojoną siłą. Następnie nastąpiły kolejne silne ulewy, które doprowadziły do historycznych powodzi na wschodzie. Problemem znów okazały się osuwiska. Mimo wszystko, winiarzom udało się wyprodukować wino, chociaż na wielkie wina czerwone nie ma co liczyć. O pomarańczowych z 2023 roku też lepiej zapomnieć. Warto będzie z kolei sięgać po białe wina z zachodu kraju (Primorje).

Pomimo tych wszystkich trudności, wciąż powstają nowe inicjatywy. Jednocześnie areał uprawy winorośli nieustannie się kurczy. Te na pierwszy rzut okiem dwie wykluczające się informacje, paradoksalnie są prawdziwe. Areał kurczy się bowiem wśród winiarzy hobbystów, a nowe inicjatywy to są dobrze przemyślane inwestycje. Wśród takich nowych przedsięwzięć znalazły się Grof, Fouch i Nebo. Z tych trzech najbardziej mnie przekonuje projekt Nebo ze Wzgórz Gorycjańskich, o którym wkrótce mam zamiar pisać na blogu.
Coraz więcej winiarzy zaczyna poważnie traktować marketing, a w szczególności logotypy piwnic i etykiety swoich win. Z roku na rok kurczy się liczba etykiet wyglądających na drukowane na domowej drukarce. Na szczęście, troska o jakość nie kończy się jedynie na wizerunku. Słoweńskie wina trzymają wysoki poziom. Bardzo rzadko zdarzają się wpadki. Widać również mniej pet natów, widocznie ta moda powoli odchodzi do lamusa. Z drugiej strony pojawia się coraz więcej producentów win musujących metodą klasyczną z lokalnych odmian, co mnie niezmiernie cieszy. Warto z pewnością spróbować musiaków ze szczepu malvazija od Matej Koglota, žametki z ekologicznego gospodarstwa Dular oraz klarnicy z piwnicy Berce.

Nie słabnie również pomarańczowa fala. Wyjątkowo dobrze wyszła malvazija od Fornazariča, Magi’c (kupaż z malvaziji i rebuli) z winnicy Colja oraz sauvignon blanc z winnicy Dular. Duże wrażenie zrobiły na mnie również czerwienie ze spółdzielni Vinakras. Ich teran (refošk) udowadnia, że przy odpowiednim prowadzeniu i winifikacji, może to być potężne czerwone wino z dużym potencjałem do starzenia.

Niestety, 5 godzin, które mogłem poświęcić na tę imprezę to zdecydowanie zbyt mało, żeby dokładnie poznać wszystkie nowości. Coraz więcej powstaje win z lokalnych i regionalnych odmian, choć rieslingi, pinot gris i sauvignon blanc wciąż mają się dobrze. Pomimo trudnych czasów na rynku i wyzwań związanych ze zmianami klimatycznymi, słoweńscy producenci starają się nadążać za duchem czasu. W sytuacji coraz większej konkurencji zagranicznych win, wielu winiarzy inwestuje w infrastrukturę turystyczną. Kierunek zmian rysuje się dość jasny. Eksportem będą zajmować się większe podmioty, natomiast butikowe winnice swoje wina będą oferować na miejscu.